Mieszkanie na wsi niesie za sobą bardzo dużo zalet. Doceniam je szczególnie teraz, gdy zima za pasem i w miastach unoszą się ogromne ilości smogu, który bardzo zagraża zdrowiu. Problem smogu nie jest w Polsce tematem, który pojawił się niedawno. Był on zawsze, ale niestety w ostatnich latach stężenie szkodliwych dla zdrowia pyłów zwiększyło się do niesamowitych rozmiarów. Gdy przebywałem ostatnio przez kilka dni w Krakowie, to nie mogłem wprost uwierzyć, że powietrze jest aż tak fatalne. Nie dało się zupełnie oddychać, a gdy odchyliłem trochę szalik i wziąłem czysty wdech, to dopadł mnie długi i mocny kaszel.
Smog w Krakowie jest tak duży, że już po 5 minutach od wyjścia z domu czuje się szczypanie w oczach, czy nieprzyjemny smak w ustach. Cały ten ołów i pyły osadzają się bowiem na spojówkach i w buzi i powodują, że zaczynamy się czuć źle. Mogę tylko rzec, że mocno współczuję ludziom w dużych miastach, szczególnie na południu Polski i na Śląsku, gdzie normy o ponad 500% przekrają te dozwolone. Dziwiłem się ostatnio bardzo mocno tym, że tak mało ludzi chodzi w maskach i że ten problem jest tak bagatelizowany. Powinny być według mnie wydawane komunikaty przez władzę miast, w których byłoby codziennie ogłaszane, że każdy musi się wyposażyć w maskę przeciw pyłkom.
Miasto powinno dać ludziom dofinansowanie i sprawić, by chociaż połowa rodziny mogła używać takiego sprzętu. Nie sprawi to oczywiście, że filtry zablokują wszystkie szkodliwe substancje, ale z pewnością uda się nie wdychać aż tak złego powietrza. Smog jest więc podsumowując pierwszą część wywodu tym, czego najbardziej nienawidzę zimą w mieście i dlaczego tak bardzo lubię w tym okresie przebywać na wsiach. Kolejnymi plusami wsi są z pewnością możliwości uprawiania roli. Bardzo fajnie jest sobie na wiosnę posadzić swoje rośliny i nie biegać do sklepu po każdą małą rzecz. Gdy mamy pod ręką chociażby swój szczypiorek, czy rzodkiewkę, wystarczy ją zerwać z ogródka i dać od razu na kanapkę.
Ja od dziecka miałem ogródki koło domu i pamiętam, że najlepszymi momentami dzieciństwa były zawsze nadchodzące wiosny. Wtedy to mama robiła wszystkim dzieciom przepyszne kanapki, na których nie było żadnego mięsa, a wyłącznie świeże warzywka. Taka kanapka nie dość, że dobrze smakowała, to była jeszcze witaminową bombą. Dlatego też przez cały okres dzieciństwa prawie w ogóle nie chorowałem i udawało mi się zawsze chodzić do szkoły zdrowym. W przeciwieństwie do innych dzieci, które co najmniej kilka razy w roku nie mogły przyjść na lekcje z powodu choroby. Wiosna więc wychowała mnie w stosunkowo dobrych warunkach, jeśli patrzymy pod kątem zdrowia.
Innym fajnym aspektem mieszkania w małych miejscowościach, jest biznes na wsi. Można tu zarobić praktycznie na wszystkim i jeśli tylko mamy tak zwaną smykałkę do roboty i ciężkiej pracy, to z pewnością z głodu nie umrzemy. Jeśli posiadamy kawałek swojego pola, które zostało nam pewnie zapisane przez babcię, lub dziadka, to mamy duże pole do popisu. Najlepszym biznesem jest według mnie posadzenie swoich owoców i warzyw, które będą rok w rok dawać plony. Chodzi mi już oczywiście o większe połacie pola niż wyżej wspomniany ogródek przy domu. Najlepiej byłoby mieć kilka hektarów pola i chętne ręce do pracy.
Niestety z tym w moim domu był zawsze problem, gdyż mama tata i ja nie mieliśmy żadnych rąk do pomocy. Reszta rodzeństwa wyjechała wcześniej za granicę i musieliśmy sobie radzić sami. A wiadomo, że gdzie więcej par rąk, ta można posadzić więcej warzyw i zbierać potem większe plony. Z roku na rok ograniczaliśmy więc posiadane przez nas owoce i warzywa, a w momencie, w którym wyprowadziłem się za granicę, rodzice całkiem zrezygnowali z upraw i skupili się na relaksie. Żyją skromnie z emerytury, a pola uprawne czekają spokojnie na to, że ktoś zasadzi na nich jeszcze cokolwiek. Nie wykluczam, że może kiedyś gdy znów zjadę na stałe na wieś, zajmę się uprawą ziemniaków, lub innego warzywa, które jest proste w zbiorach i które można w łatwy sposób sprzedać.